Pisząc to właśnie teraz - w pierwszym tygodniu listopada - wpisuję się nieco w marketingowy i reklamowy trend rozpoczynania Bożego Narodzenia o dwa miesiące za wcześnie. Właśnie teraz rozpoczęły się w ti-wi reklamy ze śniegiem i Świętym Mikołajem. W sklepach można już kupić ozdoby i słodycze z motywami świąteczno-mikołajkowo-adwentowo-zimowo-gwiazdowymi. Czy to za wcześnie? O tym kiedy indziej. Uwierzcie mi jednak, że to moje pisanie nie ma nic wspólnego z marketingowym "Last Christmas" tuż po zniczach na Wszystkich Świętych.
Początek listopada jest tak samo dobry do pisania o Bożym Narodzeniu jak 10 sierpnia, 14 lutego czy 24 grudnia. Bo nie chodzi o to, by nakręcać sprzedaż... ale o to by zrozumieć sens Narodzenia Pańskiego.
Zdarzyło mi się w życiu kilka razy przeżywać (!) Boże Narodzenie w lipcu czy w sierpniu. Rekolekcje, gdzie codziennie przeżywaliśmy jedną tajemnice Różańca, przyniosły z sobą także... Boże Narodzenie. Jest to - lekko licząc - trzecia tajemnica różańcowa (a tak BTW to dzięki Różańcowi możemy mieć Boże Narodzenie codziennie, ale o tym też innym razem). Jeszcze lepszym przykładem jest przeżycie liturgii w samym Betlejem. Gdzie jak nie tam, o każdej porze roku, można śpiewać "Dzisiaj w Betlejem"!? Sierpień... upał a u żłóbka Matka Święta czuwa sama uśmiechnięta...
W swojej pracy korzystałem i nadal korzystam z kubka świątecznego (cały rok). Słusznie nazwany był przez niektórych Kubkiem-Coraz-Bliżej-Święta. Czyż nie zbliżamy się z każdą chwilą do Świąt?
Bo nie chodzi o porę roku, lecz o Boże Narodzenie w sercu. A jeśli ktoś z czytających zaśpiewa kiedyś wiosną czy w środku wakacji "Przybieżeli do Betlejem", to niech mi opisze reakcje osób, które to słyszeli...