licznik

Choćby na reniferze, byle do Betlejem

Poniższy tekst musiałem napisać w nawiązaniu do tekstu Macieja Rajfura (link). Mimo że obserwacje autora są słuszne i ciekawe, a i autora tekstu bardzo lubię i szanuję, to jednak z wieloma tezami się nie zgadzam z kilku zasadniczych dla mnie powodów.


Najpierw chcę wyjaśnić, że nie jestem pracownikiem żadnej z firm zajmujących się organizacją Jarmarku Bożonarodzeniowego we Wrocławiu. Pisuję o nim dlatego, że najlepiej go znam i najbardziej mnie nastraja (sic!) na Boże Narodzenie.


Najpierw chciałbym podać kilka faktów. Pięć lat temu zbadano nasze przeżywanie świąt Bożego Narodzenia. Niezmiennie w niemal wszystkich polskich rodzinach (98%) kultywowane są  zwyczaje takie jak łamanie się opłatkiem i oczywiście Wieczerza Wigilijna. Do bycia członkiem Kościoła Katolickiego przyznaje się w badaniach ponad 90% z nas, ale jeśli już chodzi o wskaźnik dominicantes (chodzących do kościoła w niedzielę) w ostatnich latach to w roku 2015 w stosunku do roku poprzedniego dominicantes dla Polski wzrasta nieznacznie z 39,1% do 39,8%, zaś communicantes (przystępujących w niedzielę do komunii świętej) wzrósł z 16,3% do 17%. Obecnie też nie jest lepiej.
Piszę to dlatego, aby pokazać, że dla wielu z Polaków obchody Bożego Narodzenia mogą być jedyną okazją do modlitwy czy śpiewania/słuchania/głoszenia/przyjmowania Ewangelii.
Co z tego wynika? Ano to, że można wylać dziecko z kąpielą, gdybyśmy obrażali się na każdy przejaw “Merry Christmas” w listopadowej przestrzeni publicznej (wszak jest “Christ”!), bo w niektórych państwach (patrz np. Francja) od dawna próbuje się zastąpić “Merry Christmas” na “Happy Seasons” czy “Happy Holiday”. Więc gdy słyszę kolędę na kilka tygodni przed świętami to nie nie jestem wcale zły a szczęśliwy, bo w żadnej innej porze roku nie ma tyle Ewangelii w radiach komercyjnych.
To pierwsze primo.


Kolejne primo. Jarmark tworzy “klimacik”. Światełka, zapachy, melodie, postacie z bajek… I polecam autorowi tekstu, aby popatrzył dokładniej po stoiskach jarmarcznych a znajdzie i szopki, i Świętą Rodzinę a nawet ikony. Nie mówiąc już o niezliczonej liczbie aniołów. W tym roku nie znalazłem (jeszcze) tego stoiska, ale przed laty można było kupić szopki, złóbki i figurki Narodzonego prosto z Betlejem.
No i znowu: można zbyt łatwo wylać dziecko z kąpielą, gdybyśmy zlikwidowali to wszystko, co nie mówi wprost o narodzeniu. Bo czyż w mniejszym lub większym stopniu, tego samego nie robimy w naszych domach? Co choinka ma wspólnego z wydarzeniami w Betlejem? A bombki? Co wspólnego mają pierogi i barszcz? To my sami dorobiliśmy i ciągle dorabiamy do tego znaczenie i treść. Symbolikę.
To drugie primo. I tylko dwa przykładowe


Ad rem
Dobrze byłoby gdyby wszyscy wokół przeżywali przygotowanie do świąt, tak jak podaje nam mądrość Kościoła: początek roku liturgicznego, cztery niedziele Adwentu, Wigilia i dopiero świętowanie. Według badań wspomnianych na początku, w roratach i rekolekcjach adwentowych uczestniczy mniej niż… 20% z nas. Niestety. Nie widzę więc możliwości ewangelizowania inaczej. Renifer, jarmark i Last Christmas wygrają zapewne z roratami, lampionami i Rorate Coeli. Skoro ktoś nie zna prawdziwego sensu Bożego Narodzenia, nie zrozumie Adwentu i rorat. W 1Kor św. Paweł pisze: “Mleko wam dałem, a nie pokarm stały, boście byli niemocni; zresztą i nadal nie jesteście mocni. Ciągle przecież jeszcze jesteście cieleśni” (3,2-3). Adwent jest piękny… przepiękny. Ale aby dobrze zrozumieć Adwent, trzeba dobrze zrozumieć Boże Narodzenie. A aby dobrze zrozumieć Boże Narodzenie, będziemy bazować na wyobrażeniu tych świąt wśród większości ludzi, takim jak prezentuje to jarmark bożonarodzeniowy.


I jeszcze jedno: można obrażać się na przerośniętego krasnoluda z workiem z prezentami, który chodzi w towarzystwie elfów i jeździ na saniach. Czy to jednak ważne, jak tzw. "Święty Mikołaj" jest ubrany? W jaki kolor? Jaką czapkę nosi? Czym jeździ? Czy ważniejsze jest, to czego uczy? Bezinteresowność, obdarowywanie bliskich, a w tym czasie również wybuch ludzkiej życzliwości w niezliczonych akcjach charytatywnych? Myślę, że patrząc na to co ludzie robią ze swoją dobrocią w tym czasie, to nawet czcigodny święty biskup ubrałby czapkę z pomponem.

Choćby droga wiodła przez wrocławski Rynek, choćbyśmy jechali na reniferze, choćbyśmy po drodze kupili niepotrzebne rzeczy na jarmarku popijając grzanym winem… to najważniejsze jest abyśmy w końcu dojechali do Betlejem.

PS.
Nie zawsze Jarmark, o którym mowa nazywany jest "Bożonarodzeniowym" :)